Check dive
IV. WĘGORZOWO
Droga do Węgorzowa przebiegała w miarę spokojnie (jak na nas), więc zatrzymaliśmy się by spytać kogoś o możliwość wypożyczenia łódki albo jakiegoś innego środka transportu wodnego. Spytaną osobą szczęśliwie okazał się rybak (rzecz na Mazurach dziwna), który opowiedział nam dokładnie, niemal co do szerokości geograficznej, gdzie jest ten cały wrak (oczywiście było to po drugiej stronie jeziora, a Mamry wcale małe nie są). Gdy już mieliśmy jechać, rybak też wyjeżdżał i rzucił mimochodem:
– Jedźcie za mną, pokażę wam gdzie to jest!
No więc śledzimy go. Wjeżdżamy do miasta, skręcamy na jakąś boczną drogę, jedziemy przez osiedle. Gość się zatrzymuje, ktoś wysiada z samochodu, jedzie dalej, ktoś inny wsiada. O co tu chodzi? Chcemy ominąć korki jadąc boczną drogą? Skąd tu korki!? Przecież jesteśmy na Mazurach! Ciągle go śledzimy i wyjeżdżamy wreszcie z miasta, tylko że oddalamy się od jeziora. Myślę sobie, może to jakiś kidnapping? Może chce nas porwać i sprzedać do burdelu w Rosji albo coś gorszego (np. zabierze nam sprzęt!). Wreszcie dojeżdżamy do miejsca gdzie kończy się droga, stoi jakiś dom, szopa, jakieś dzieciaki patrzą na nas podejrzliwie. Wysiada rybak, podchodzi do Johnego i mówi:
– Jechaliście za mną? Ale ja żartowałem! Musicie się wrócić do centrum.
Podziękowaliśmy mu serdecznie i udaliśmy się w dalszą drogę.
V. PIERWSZE PODEJŚCIE DO NURKOWANIA
Wreszcie dojechaliśmy do bazy której szukaliśmy!!! Zaczęliśmy rozmawiać z babką tuczącą łabędzie (one naprawdę wyglądały jakby nie chciały już jeść, ale nie mogły chyba przestać i zrobić jej przykrości, więc zjadły przy nas po bochenku chleba).
Poinstruowała nas dokładnie gdzie jest bojka (wg jej słów czerwona, widoczna z brzegu), jak tam można dopłynąć z brzegu, gdzie najlepiej podjechać autem. Generalnie miło się rozmawiało (a łabędzie biedne ciągle jadły). Spytaliśmy też czy nie można wypożyczyć łódki albo czegoś.
– No wiecie, spoko. My tu gdzieś tak koło 16.00 będziemy jechać na Arabelkę, to możecie się z nami zabrać. Gdzieś tak za 55 zeta.
– Nie no w miarę spoko, po dyszce wychodzi – zastanawiamy się po cichu.
– Dokładnie to po 5,5 dyszki od osoby – prostuje miła pani.
– Aaa… no cóż… to my chyba z tego brzegu popłyniemy jednak.
– No jak chcecie, dobra, narazie – i zaczęła ze zdwojoną aktywnością te łabędzie męczyć.
VI. CHECK DIVING
A więc udaliśmy się, tam gdzie skierowała nas nasza przemiła rozmówczyni. Było to we wsi Mamerki (jest tam kompleks bunkrów z II Wojny Światowej i system śluz, którymi Niemcy chcieli spławiać U-Boty na morze Czarne). Dojechaliśmy do jakiejś przystani, rozglądnęliśmy się (jakiś kolo zwrócił nam uwagę, że czasem pływają tu nurkowie, ale wracają przeważnie strasznie wkurzeni, bo nie mogli znaleźć bojki). Przeszliśmy się wzdłuż brzegu i udało nam się wypatrzyć coś czerwonego unoszącego się na falach, a więc mamy ją!
Zachowaliśmy się trochę nie sportowo, bo zamiast nosić sprzęt 500 metrów, podjechaliśmy autem, wypakowaliśmy wszystko szybciutko i wycofaliśmy auta, bo tam był zakaz wjazdu. Sklarowaliśmy sprzęcik, ubraliśmy się w pianki, już mamy wchodzić do wody i… Poczułem nagle niezwykłe parcie w dolnej części ciała i musiałem udać się na stronę, każdemu przecież mogło się zdarzyć. Uwinąłem się jednak w trymiga i spokojnie weszliśmy do wody.
I tu rozpoczął się koszmar. Płyniemy, płyniemy, płyniemy, płyniemy, płyniemy, płyniemy, płyniemy, płyniemy, płyniemy, płyniemy, płyniemy, płyniemy. Patrzę wkoło, spoko już jesteśmy w połowie. Rozglądałem się uważnie prawie cały czas, czy nie atakują nas jakieś motorówki ucinające głowę, ale na szczęście chyba miały wolne. Więc płyniemy, płyniemy, płyniemy, płyniemy, płyniemy, płyniemy, płyniemy, płyniemy, płyniemy, płyniemy, płyniemy, płyniemy. Nagle stuknąłem w coś głową, okazało się, że to już bojka! Poczekałem więc na wszystkich, żeby wreszcie dopłynęli. Podzieliliśmy się na grupy (takie same jak samochodowe, co ciekawe), ustaliliśmy plan nurkowania (przystanek na 5m, na 20m i rura do dna, tam się rozdzielamy, płyniemy wzdłuż burt, później spotykamy się i razem wychodzimy).
No więc zanurzamy się, nasza trójka prowadzi, przystanek pierwszy, OK. Spokojnie schodzimy dalej (latarki włączamy koło 15m), drugi przystanek, wszystko w porządku. No więc rura do dna!!!
I nagle dup, dup, dup!!! Wbijamy się w muł!!! Głębokość 23m, o co chodzi? Miało być 34, zasypało ten wrak, czy co? Rozglądamy się, nic. Marcin z ZAANem popłynęli na rekonesans, też nic. No to do góry, co tu będziemy tak sami siedzieć. Bez paniki, z największym spokojem zaczęliśmy się wynurzać, jednak Mroowa z Anią nie wytrzymali i nie zatrzymali się na 5m, a my sobie luzacko wypiliśmy chyba ze dwie kolejeczki i dopiero na powierzchnie.