Odwołana akcja nurkowa
Występują:
DDT (Marcin, Mroowa, Wwwojtus, ZAAN)
Paweł Cisowski, Lubomir Petryshyn, przypadkowi ludzie
Jakoś tak końcem maja, a właściwie to chyba na początku czerwca 2003 wymyśliliśmy, że pojedziemy sobie na akwen w Jaworznie, czyli tak zwane „Koparki”. Akurat tak się dziwnie złożyło, że w tym samym czasie przebiegała ewakuacja ze starego klubu na Akademickiej Bocznej do dziwnych lokali na Kazimierzu i magazynu na terenie AGH. My (czyli DDT), jako niezwykle robotni członkowie klubu, cały czas ciężko pracowaliśmy i pomagaliśmy przy wynoszeniu, pakowaniu i przewożeniu rzeczy. Doszliśmy jednakże do wniosku, że należy nam się krótki czas relaksu, w końcu warunki do nurkowań był niemal idealne, to czemu mamy tracić takie piękne momenty.
Zbieraliśmy sobie (oczywiście wieczorem, po tym jak już harowaliśmy troszkę dla klubu) wesoło sprzęt na nurkowanie, nabijaliśmy butle, pakowaliśmy wszystko do aut, nie zapominając przy tym o piwku i takich tam różnych rzeczach. Aż tu nagle wtargnął Sylwek i zaczął się strasznie pieklić, że co to ma znaczyć, wtedy gdy klub nas najbardziej potrzebuje to my sobie jakieś nurkowania urządzamy i w ogóle kto to widział, i dalej w tym guście. Na zakończenie owej dramatycznej tyrady dodał znamienne słowa:
– Ja odwołuję tą akcję nurkową!!
Muszę przyznać, że nieco nas to rozbawiło, ale niestety nie wywarło na nas większego efektu i dalej spokojnie się pakowaliśmy, przy czym obiecaliśmy sumiennie, że wrócimy w miarę szybko i będziemy pomagać przy rozbiórce (musieliśmy jakoś udobruchać Sylwka).
Tak się też nieszczęśliwie złożyło, że tego dnia gdy zaplanowaliśmy nurkowanie, miałem mieć kolokwium zaliczeniowe z układów elektronicznych (nie jest to nic przyjemnego), no ale nikt nie obiecywał, że będzie łatwo, muszą być przecież jakieś priorytety. Poza tym kolokwium było o 18.30, a my przecież wyjedziemy wcześnie raniutko i szybciuteńko się z tymi nurkowańkami uwiniemy, więc na pewno zdążymy.
Wyjechaliśmy więc wcześnie rano, koło 10.00 i szybkim tempem ruszyliśmy autostradą do Jaworzna. Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze chwilkę na zakupy do grilla i już nie mieszkając uderzyliśmy w stronę akwenu. Błyskawicznie zebraliśmy się, ubraliśmy i wskoczyliśmy do wody tak, że zanurzenie nastąpiło już około 13.00 (ale raczej po, niż przed). Zapomniałem dodać, że mieliśmy małą tremę, gdyż byliśmy niemal cały czas oglądani czujnym okiem Lubomirowej kamery, nawet pod wodą!
A pod wodą było mniej więcej cudownie. Widoczność tak na oko 7-10 metrów, nawet nie bardzo zimno, bo to w sumie płytki akwen (wtedy miał 14 metrów). Oczywiście jak to zwykle bywa, przy zanurzeniu nie obyło się bez małych problemów i kłopotów z wyczuciem kierunku płynięcia. Na ustalenie tego wykorzystaliśmy wielką łychę od wielkiej kopary, która posłużyła znakomicie jako ławeczka.
Ruszyliśmy wreszcie wzdłuż poręczówki i po niedługim czasie dotarliśmy do pierwszej zalanej koparki. Jest ona ogromna, wysoka gdzieś na 10 metrów (ramię widać z powierzchni), długa chyba na 20 (ale może być więcej), sama gąsienica jest niemal wysokości człowieka! Można ją całą ładnie pozwiedzać. Przy odrobinie wprawy można dostać się do silnika (choć niewiele się tam znajduje, ale szkoda tam nie zaglądnąć), można też pobawić się w sterowanie, co też uczyniliśmy. No i fajnie też puszcza się bąbelki po wyciągniętym ramieniu koparki, a one sobie tak popierniczają do góry i aż miło się patrzy jak sobie tak lecą (naprawdę bardzo absorbujące zajęcie). Z reguły koło koparki kręci się mnóstwo rybek i tak też było tym razem, co przysporzyło nam dodatkowej zabawy przy beztroskim przeganianiu tam i z powrotem ławic ryb.
Popłynęliśmy w dalszą drogę i zahaczyliśmy o jakiś zalany barak (a kamera nie śpi!) oraz jeszcze parę drobiazgów, po czym zaczęliśmy spokojnie kierować się do brzegu, bo czas ucieka, a tu trzeba jeszcze grilla zrobić. Wyszliśmy na powierzchnię i wdrapaliśmy się na górę po drabince, no ale nie mogliśmy przepuścić sobie tak wspaniałej okazji i poskakaliśmy z urwiska do wody. Dopiero wtedy na poważnie zajęliśmy się grillowaniem i piw…. „pizzą”, przy czym staraliśmy się mniej więcej spieszyć bo drugi nur zapowiadał się nieco ciekawiej.
Po znakomitym karczku i boczku z grilla z powrotem zanurzyliśmy się w czeluści podwodnego świata. Tym razem opuściliśmy się przy bojce nad stacją TRAFO i stamtąd, wzdłuż linki ruszyliśmy na drugą koparkę. Ta jest tych samych rozmiarów, ale jest zachowana cała łyżka i w środku jakby więcej szczegółów. Po gruntownym obadaniu całej maszyny ruszyliśmy na poszukiwanie jeszcze jednego wraku. Otóż na akwenie tym jest zatopione autko marki BMW.
Rozciągnęliśmy się w szeroką ławę, bo w końcu widoczność była całkiem niezła i kierując się wskazaniami kompasu rozpoczęliśmy przeczesywanie akwenu. Jak się szybko okazało ława była jednak zbyt szeroka. Bo przy mijaniu małego wzniesienia pod wodą, część nie zauważyła, że odbijamy nieco w prawo i popłynęli prosto (kamerzysta wszystko kręci, ciągle nagrywa!). Na szczęście nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło, bo gdy się już wynurzyliśmy na powierzchnię celem znalezienia partnerów, to po ponownym zanurzeniu znaleźliśmy bez problemu BMWicę tuż pod nami. Leżała sobie do góry dnem i w sumie nie była to jakaś zbyt wielka atrakcja, ale przynajmniej nieźle się bawiliśmy szukając jej.
Z racji tego, że cały czas płynęliśmy pod termokliną, a więc zimno dawało już się we znaki i powietrze nieubłaganie uciekało z butli (choć niektórym trochę wolniej 😉 zaczęliśmy się zbierać do powrotu. Część wynurzyła się już przy aucie i na płetewkach pociągnęła do naszej platformy, a część twardo poruszała się pod wodą. Prędzej czy później jednak wszyscy znaleźliśmy się na górze i po serii skoków oraz kończąc karczek i popijając piwko (teraz już po nurkowaniu mogliśmy :D) dzieliliśmy się wrażeniami z tego w sumie udanego nurkowania.
Rzut oka na zegarek, troszkę jednak mnie zaniepokoił, ponieważ było już po 17.00, a my ciągle w piankach. Czym prędzej więc zaczęliśmy się przebierać i pakować i już o 17.45 byliśmy gotowi do drogi! Dziarsko ruszyliśmy z przysłowiowego kopyta i Mroowa z Pawłem (kierowcy) zachęcani melodią stukających się butelek cały czas trzymali wdepnięty pedał gazu.
Jako że jazda mimo wszystko obfitowała w momenty dłużyzny Marcin, ZAAN i Lubomir postanowili uatrakcyjnić sobie trasę stukając się piwkiem między autami, nad dachem samochodu i generalnie kiedy się tylko dało (wszystko udokumentowane!!!
Te sceny naprawdę mrożą krew w żyłach. Sami w domu tego nie próbujcie ;). Nie powstrzymały ich ani zamieszki spowodowane trwającym akurat spotkaniem barażowym w Jaworznie (słynna afera barażowa wtedy na naszych oczach się odbywała), ani autostrada, ani nawet pędzący ponad setką samochód. Powstrzymał ich dopiero nacisk pęcherza, a dlatego, że strasznie się spieszyliśmy na moje zaliczenie, nie było mowy o żadnym postoju, więc chłopaki spokojnie poszły w kimę. Do Krakowa, a konkretnie pod mój wydział, dotarliśmy o 18.30 i szybciutko wyskoczyłem na zalkę, a reszta pojechała do klubu dalej pracować przy przeprowadzce.
Jak na odwołaną akcję nurkową to w sumie zaliczyliśmy bardzo udane nurkowania, a cała otoczka związana z załonięciami i wyłonięciami sprawiła, iż ta wyprawa chyba na zawsze pozostanie w naszej pamięci, a akwen w Jaworznie zawsze będzie się nam dobrze kojarzył (ech, to wyciąganie piwka z bagażnika w pędzącym 124,6 km/h samochodzie).
Chcecie wiedzieć jak zakończyło się moje kolokwium? Otóż całe to poświęcenie niestety poszło na marne, gdyż nie wziąłem na nura okularów i nie miałem najmniejszej szansy zdać tego kolosa (muszę się przyznać, że nadal niewiele kumam z układów
wwwojtus
PS.: W czasie wynoszenia rzeczy z klubu Sylwek zlecił nam zniesienie ciężkiego jak cholera i nie działającego piecyka z samej góry (czyli 2 piętro). Ruszyliśmy po niego, ale jakoś nie mogliśmy się zebrać żeby ruszyć to ździorbo, więc sobie siedzieliśmy i gawędziliśmy. W pewnym momencie Sylwek zawołał do nas z dołu:
– Dlaczego tego piecyka jeszcze tu nie ma!?
No więc mu go przynieśliśmy. Spychając drania (piecyk ma się rozumieć) ze schodów i pomagając mu zlecieć kopniakami. Ciekawe czemu piecyk tego nie wytrzymał i się rozleciał? A hasło „Czemu czegoś jeszcze tu nie ma?” jest jednym z naszych ulubionych aforyzmów. W sumie Sylwkowi niezłe sentencje zawdzięczamy ;).