Hermanice
Występują:
DDT (Marcin, Mroowa, Wwwojtus, ZAAN)
Ania G i Heniek, Paweł Cisowski, Ania Pochopień, Inni nurkowie
I Wyjazd z Krakowa
Jako że staramy się poszerzać nasze horyzonty nurkowe, postanowiliśmy zanurkować wreszcie w czeskich Hermanicach – zalanym kamieniołomie niedaleko cieszyńskiej granicy. Wyprawa była zaplanowana na jakieś 3-4 dni, przy czym skład ekipy nurkowej ustawicznie się zmieniał. Dojechać mieliśmy niesamowicie wręcz sprawnym busem Mroowy oraz samochodem Ani G.
W związku z zaawansowanym wiekiem busa i nieprzewidywalnymi problemami na drodze członkowie DDT postanowili wyjechać troszkę wcześniej, aby dojechać tego samego dnia. Pod klubem zapakowaliśmy się sprawnie i pojechaliśmy po Marcina. Całe szczęście dzień wcześniej otrzymaliśmy bardzo dokładnie sporządzona mapkę dojazdu, na której było nawet zaznaczone, koło którego radiowozu po drodze trzeba skręcić, żeby trafić pod odpowiedni blok.
Trafiliśmy bez problemu, gorzej było z reakcja Marcina i Doris, kiedy zobaczyli, czym zamierzamy tą trasę zrobić. Wtedy też okazało się, że butle zostały zapakowane na sam tył samochodu, co znacznie obciążało jego tylnią oś. Nie obyło się więc bez małego przepakowania, które towarzyszy chyba wszystkim wyjazdom krabowym. „Nie przejmuj się, to dopiero pierwsze pakowanie” to nasze motto. Na trasę przejazdu wybraliśmy chytra drogę na skróty, jednak jak to bywa w takich przypadkach, akurat był tam korek. Słuchaliśmy fajnej muzyczki z dosyć oryginalnego magnetofonu samochodowego, a mianowicie z przenośnego magnetofonu marki Panasonick przywiązanego do deski rozdzielczej sznurem, więc nie przejęliśmy się tym faktem za bardzo i postanowiliśmy się wrócić przez centrum Krakowa. Tak wiec z planów wcześniejszego wyjechania jak zwykle nic nie wyszło, a że hamulce w busiku były całkiem stare i nie hamowały to właściwie z trudem uniknęliśmy jakiejkolwiek stłuczki albo potrącania nierozsądnych pieszych wychodzących, jak gdyby nigdy nic, na drogę.
Jechaliśmy sobie tak już czas jakiś z oszałamiająca prędkością niecałych 50 km/h (udało nam się wyprzedzić jeden traktor, jak jechaliśmy z górki), gdy nagle naszym oczom ukazał się kciuk wzniesiony przez jakiegoś biednego chłopczyka w garniturze. Na ten internacjonalny znak zatrzymaliśmy się właściwie tylko siłą woli i dlatego, ze było troszkę pod górkę i zabraliśmy go do siebie, a że nie miał gdzie siedzieć, posądziliśmy go na skrzynce browara (cała paka była zapakowana sprzętem nurkowym, cos koło 20 butli, plecaki, namioty no i oczywiście piwko). Okazało się, że koleś jedzie na egzamin do Bielska i był bardzo zestresowany. Jak już dojechaliśmy do tego Bielska i zjeżdżaliśmy z jakiejś górki gość się nieoczekiwanie odezwał sam z siebie:
– A czemu tak na jedynce jedziecie?
– A bo mamy hamulce do dupy i hamujemy skrzynia biegów – odpowiedział rzeczowo Mroowa.
– ! – powiedział autostopowicz.
– A jak będziesz chciał wysiadać to powiedz troszkę wcześniej, żebyśmy się nie „rozpędzili” – dodał Marcin
– Yyyy, to ja właśnie tu wysiadam. – Powiedział pospiesznie kolo
No i pożegnaliśmy przesympatycznego kolegę i zaczęliśmy się rozglądać za następnymi przygodnie napotkanymi osobami. Niebawem nastąpiło wyczekiwane przez nas spotkanie z dwiema, hmm autostopiwoczkami. Po krótkiej rozmowie wstępnej okazało się że są Estonkami – jedna była drobną blondynką, a druga murzynką (dosyć rzadkie jak na Estońców) – i chcą dojechać do Cieszyna. Wzięliśmy je wiec ze sobą ochoczo, a dla tak szacownych niewiast znalazło się nawet miejsce siedzące w fotelach (ZAAN się poświęcił i poszedł leżeć na pakę). Marcin nie mógł przepuścić okazji i zaczął nawijać jak najęty i wyszło w trakcie tej rozmowy, że koleżanki nie piły jeszcze nigdy wódki. Na takie dictum od razu znalazła się rada, Wwwojtus przewoził całkiem przypadkiem wódkę weselną od brata i czym prędzej poczęstowaliśmy koleżanki. Kiedy z szoferki padło hasło „polej mi też” koleżanki lekko się zdziwiły. Na szczęście był to tylko żart.
W tak miłej atmosferze dojechaliśmy do domu ZAANa (musiał wziąść parę rzeczy), co chyba zaniepokoiło koleżanki, no ale nie ma lekko. Koleżanki wysadziliśmy na stacji benzynowej a sami bez większych problemów przekroczyliśmy granicę i ruszyliśmy w drogę do Tesco w celu zakupu piwka. Jak już tam dotarliśmy, nie mogliśmy się zdecydować jakie piwo kupić. Mroowa z ZAANem kupili sobie kratę bażanta w końcu a Wwwojtus z Marcinem po jednym browarku z każdego rodzaju.
II Na miejscu, dzień pierwszy
Wreszcie udało nam się dotrzeć po malutkim zbłądzeniu nad samo miejsce potopienia (to po czesku jest nurkowanie) i zaczęliśmy przygotowywać się do zanurzenia. Wyciągnęliśmy i sklarowaliśmy sprzęcik, siedliśmy na wcześniej przygotowanych krzesełkach i zaczęliśmy konwersacje. W międzyczasie przyjechali czescy żołnierze z oddziału podwodnego i zanim zdążyliśmy zamienić trzy słowa, przebrali się w suchacze, sklarowali sprzęt i zanurzyli pod wodę. „Hmm” pomyśleliśmy i zaczęliśmy na poważnie przygotowywać się do myśli o zejściu pod wodę. Kadra (Mroowa z Marcinem) zrobiła odprawę i wreszcie zanurzyliśmy się.
Planowaliśmy popłynąć sobie prawą stroną akwenu, odnaleźć swego rodzaju rynnę na dnie i dojść wzdłuż niej na maksymalna głębokość (dla przypomnienia 37 metrów).
Płynąć sobie tak (Mroowa z ZAANem z przodu, Wwwojtus z Marcinem z tyłu) i podziwiając łupkowate ścianki, schodziliśmy sobie coraz głębiej i głębiej. Pomału jednak we znaki zaczęło dawać o sobie zimno oraz, z racji na długie i głębokie nurkowanie (szliśmy ciągle poniżej 20 metrów), dopadała nas lekka narkoza. Gdy byliśmy już w pobliżu 30-tki, przy czym trzeba zaznaczyć, że widoczność była całkiem całkiem, okazało się, że ktoś ma problem z uchem i chyba nie trzeba mówić o kogo tutaj chodzi (wiadomo, że każdemu się mogło zdarzyć :)). Pamiętając, że płynęliśmy ciągle wzdłuż poręczówki postanowiliśmy się wynurzyć i spróbować inaczej zdobyć głębokość.
A na powierzchni, po tym jak już się trochę ogrzaliśmy (zwłaszcza Wwwojtus, który nurkował w za malej piance), przyjechała reszta ekipy, czyli Ania G z Heńkiem oraz Paweł, i kadra ustaliła, że zrobimy raczej płytsze nurkowanie do kesonu. Przygotowanie do zanurzenia przebiegło szybko i sprawnie (a po czeskiej armadzie nie pozostał już nawet najmniejszy ślad), więc zeszliśmy pod wodę raz dwa. Płynęliśmy w dwóch grupach, a każda inaczej miała dotrzeć do kesonu i pobawić się tam chwilkę. Jak się już tam pozabawialiśmy i pooglądali przywiązane tam różne przedmioty (fajnie się patrzyło ze środka kesonu, jak ktoś tam pływał za bulajem) popłynęliśmy na prawa stronę i na płytszej wodzie (keson był na jakiś 20 metrach) wracaliśmy do brzegu.
Po wynurzeniu i załatwieniu priorytetowych spraw, zaczęliśmy raczyć się piwkiem i ogrzewać przy ognisku. Jednym słowem, zaczęła się impreza! A wiec śmiechy, tańce, śpiewy i niewybredne żarciki! A zaraz potem zaczął padać deszcz i większość pochowała się do busa. Jedynie Marcin z Wwwojtusie dalej stali na warcie przy ogniu i rozgrzewali się przyniesioną zawczasu wódeczką. Na szczęście szybko przestało siąpić i udało się powrócić do wcześniej przerwanych czynności. Gdzieś tak koło 22 zorientowaliśmy się, że nie udało rozstawić się nam namiotów i czym prędzej zajęliśmy się tym arcytrudnym zadaniem. Po około godzinnej walce udało nam się rozstawić jeden namiot, co i tak było dużym sukcesem. Po tej próbie powróciliśmy do wcześniejszych zajęć przy ognisku, i bawiliśmy się jeszcze długo po północy. Wtedy jak to zwykle bywa na straży zostali już tylko Marcin z Wwwojtusiem, którzy mieli jeszcze co nieco do zrobienia i obserwowali biegające wokoło jeże.
III Dzień drugi – atak na studnię
Po przebudzeniu rano, okazało się, że czescy żołnierze już się praktycznie zanurzyli pod wodę (przyjechali pewnie minutkę wcześniej), ale zdążyli się jeszcze nacieszyć widokiem rozespanych i niechlujnych nurków z Polski wychodzących z auta, którzy sprzątając poimprezowe pobojowisko leniwie zaczęli przygotowywać sobie posiłek (to o nas mowa). Tak wiec zaczęliśmy kolejny dzień nurkowy i przygotowania do zdobycia większej głębokości. Jednak najpierw kadra zaplanowała nam płytsze nurkowanie do kesonu, co szybko odbębniliśmy (praktycznie to samo widzieliśmy, co za pierwszym razem, troszkę mniej syfu w wodzie było). Jako że było to Boże Ciało, akurat więc przyjechało tam mnóstwo nurków, z którymi nawiązaliśmy lepsze lub gorsze kontakty w przerwie miedzynurkowej.
Aż tu nagle, zupełnie nieoczekiwanie nadszedł czas na drugie nurkowanie na głębokość 37 metrów. W nurkowaniu tym udział mieli wziąść tylko członkowie DDT (tak zadecydowała kadra). Wypłynęliśmy na płetewkach do bojki po drugiej stronie zbiornika, gdzie była ta głębokość i tam chcieliśmy się zanurzyć. Jednak zdarzył się jeszcze jeden malutki wypadek u Wwwojtusia z puszczającym powietrze automatem, ale szybko sobie z nim poradziliśmy.
Zaczęliśmy się wzorcowo zanurzać i wszystko przebiegało wyjątkowo sprawnie. 10 metrów, 15, 20 25, 30, 35 – a co to? Jakaś dziwna konstrukcja na dnie jakby. To jakaś studnia… Oczywiście pierwszy pakuje się do niej Marcin, za nim Mroowa, Wwwojtuś z ZAANem decydują się tam nie wchodzić, bo nagle dotarło do nas, ze mamy wszyscy niezłą korbę, wiec lepiej się chyba wynurzać. Zaplanowany powrót wzdłóż rzekomo biegnącej od studni do kesonu poręczówki okazał się niemożliwy, ponieważ poręczówki po prostu nie było. Niezłą korbę musieliśmy mieć zatem pierwszego dnia. Jak się później okazało poręczówka kończyła się dużo wcześniej niż miejsce naszego wynurzenia,. To tylko nam się wydawało, że ona leci dalej. Tym razem wybraliśmy lewy brzeg i posuwaliśmy się spokojnie wzdłuż bardzo fajnych ścianek łupkowych, gdzieniegdzie poprzecinanych zatopionymi drzewkami. W pewnym momencie dotarło do nas, ze nurkujemy już dosyć długo, a przecież Wwwojtuś i Marcin musze jechać do Cieszyna (Marcin docelowo do Krościenka), więc trzeba się pośpieszyć. Szybciutka bania i na powierzchnie.
Bezalkoholowe – no tak, każdemu mogło się zdarzyć
Marcin z Wwwojtusiem szybciutko się zapakowali do auta Ani G, która miała ich zawieźć i przywieźć w zamian Anie P i ruszyli w drogę. W trakcie jazdy chłopaki mieli do zrobienia jeszcze parę browarków i wszystko byłoby ok., gdyby nie to, ze WWWojtuś z Marcinem, podczas kapryśnego wybierania po jednym piwie z każdego rodzaju w Tesco pierwszego dnia, nie wzięli sobie omyłkowo piwek bezalkoholowych. Ogólnie jazda obfitowała w emocje (jazda pod prąd w uliczce jednokierunkowej, pościg za autobusem, wyprzedzania w dosyć nieciekawych miejscach, itp.) i wcale nie było to spowodowane tym, że ktoś zgubił się w swoim rodzinnym mieście – Cieszynie. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło, Marcin dotarł do autobusu, Wwwojtuś do domu, a Ania P znalazła się z Ania G i pojechały z powrotem do Hermanic.
Ponieważ było już ciemno, a dziewczyny koniecznie chciały zanurkować, zdecydowaliśmy się na nurkowanie nocne. W tym celu szybko sklarowali się Mroowek, Paweł i obie Anie. Wtedy też powstał słynny znak nurkowy DDT „ok”, Na znak „ok?” Ania G. zamiast pokazać klasycznie złożone w okrąg palce, wymownie zamrugała oczami i tak już zostało.
IV Akcja powrót
Następnego dnia zrobiliśmy jeszcze jedno miłe nurkowanie do kesonu, po czym udaliśmy się na zasłużony czeski smażony syr do pobliskiej knajpki i rozpoczęliśmy akcję powrotową. Akcja ta trwała kilka ładnych godzin, w których przeżyliśmy jeden bardzo emocjonujący moment, w którym na autostradzie A4 jadąc z górki udało nam się wyprzedzić jednego TIRa załadowanego drewnem. Niestety na prostej kierowca owego TIRa postanowił się uwziąć i wykorzystując całą moc silnika swojego samochodu zdołał nas wyprzedzić. Niemniej jednak tego wspaniałego momentu, w którym widzieliśmy go przez prawą szybę nie zapomnimy długo.