Check dive
Występują:
DDT (Marcin, ZAAN, Mroowek, Wwwojtus), Ania
Bus (w nim Marcin, ZAAN i Wwwojtus) i Toyota „Johny” (w niej Mroowek i Ania)
Krabowicze (różni), Spotkani ludzie (najróżniejsi)
I. WYJAZD
Od samego początku pobytu na Mazurach planowaliśmy wyprawę na jezioro Mamry, aby zobaczyć wrak łódeczki o wdzięcznej nazwie „Arabela”. Kluczowym momentem okazał się przyjazd założyciela Kraba, niejakiego Kazika Czaplickiego, przed którym Sylwek chciał się popisać i zrobić porządną rozgrzewkę. Dlatego chytrze wymyśliliśmy, że nie pójdziemy na rozgrzewkę i wyjedziemy gdzieś o 6.53. Niestety wieczorem troszkę za długo posiedzieliśmy przy jednym piwku, słuchając opowieści o początkach klubu i akurat gdy mieliśmy wyjeżdżać rozpoczęła się rozgrzewka (7.05), co kosztowało nas mały opr od Sylwka (kazał nam wieczorem karniaki robić!). Wyjechaliśmy czym prędzej i przy dźwiękach ulubionych piosenek (głównie Pogodno, Kury i Akurat) wyruszyliśmy w trasę.
II. DROGA DO GIŻYCKA
Wyjechaliśmy w takim pośpiechu, że zapomnieliśmy o śniadaniu, więc ustaliliśmy w busie, że zatrzymamy się na małe co nieco. Daliśmy sygnał do Toyoty i Mroowa zatrzymał samochód, a Marcin poszedł powiedzieć po co się zatrzymaliśmy.
Po chwili wysiada Mroowek i podchodzi do nas ze z trudem ukrywanym zdenerwowaniem i mówi:
– Ile już przejechaliśmy.
– 50 kilometrów. – odpowiada troszkę zdziwiony ZAAN.
– To chyba nie będziemy się wracać. – mówi Mroowa.
– Każdemu się mogło zdarzyć. – wtrącam niepewnie.
W tym momencie podchodzą Ania z Marcinem.
– Wojtuś jak mogłeś tego zapomnieć!? – pyta Ania
– Każdemu się mogło zdarzyć. – mówię nabierając pewności siebie, a Marcin parska śmiechem, jednak nikt na to nie reaguje.
– Dobra, to znajdziemy w Giżycku jakąś bazę i tam to weźmiemy. – decyduje Mroowek, po czym wszyscy rozchodzą się do swoich samochodów.
Dopiero wtedy Marcin tłumaczy nam, że powiedział, iż zapomniałem jacketu (nie wiem czemu mnie wybrał akurat 🙂 i śmiejąc się ogromnie, w przeciwieństwie do osób z drugiego samochodu, ruszyliśmy dalej.
III. GIŻYCKO
Wjechaliśmy do miasta i objechaliśmy ryneczek, po czym zatrzymaliśmy się niedaleko postoju taxi. Mroowa spytał o drogę do jakiejś najbliższej bazy nurkowej (miała być w porcie rzekomo) i pojechaliśmy do portu, okrążając ryneczek. Jednak zamiast wjechać do portu, skręciliśmy i znów wjechaliśmy na ryneczek, po czym go okrążyliśmy i pojechaliśmy w stronę portu, a tam znowu skręciliśmy (tylko że w inną stronę) i ponownie objechaliśmy ryneczek. Znowu udaliśmy się w stronę portu, jednak tym razem nie skręciliśmy za Johnym i wreszcie wjechaliśmy na upragnione nabrzeże, po czym troszkę poczekaliśmy na drugie auto (a oni pewnie pojechali na ryneczek w tym czasie).
Dowiedzieliśmy się, że baza nie jest w porcie, tylko przy twierdzy, więc pojechaliśmy tam, ponownie zaliczając ryneczek. W twierdzy nie znaleźliśmy bazy, za to znaleźliśmy nurka, który opisał nam w miarę swoich możliwości Mamry i inne jeziorka mazurskie, a także poinstruował nas dokładnie gdzie jest centrum nurkowe (ciągle szukaliśmy jacketu dla mnie, który niby zapomniałem ;), oczywiście musieliśmy przejechać przez ryneczek). W wyniku przetasowania, Marcin chwilowo jechał w toyocie i nie wytrzymał, żeby im nie zdradzić swojego psikusa z jacketem. Mroowa o mało go nie zabił, ale jakoś udało mu się wydostać z auta i wrócić do nas.
Centrum otwierali dopiero o 10.00, a była 9.45 no to postanowiliśmy poczekać. Czelaliśmy tak sobie aż do 10.22 i wtedy postanowiliśmy pojechać na to śniadanko wreszcie. Śniadanko zrobiliśmy sobie na ryneczku (a gdzieżby indziej), poczęstowaliśmy jeszcze paru brynów i udaliśmy się z powrotem do tego centrum. Spotkaliśmy tam bardzo, bardzo niemiłego pana, który nie dość, że nie chciał nam nic powiedzieć, to jeszcze nas zbeształ prawie za to, że do niego przyszliśmy z jakimiś pytaniami i wygonił nas swoją arogancją ze swojego centrum. Dowiedzieliśmy się tylko, że wrak jest oznaczony przez bojkę (pomalowana na czarno lub niebiesko czerwona gaśnica lub coś innego) i że nie da się dopłynąć tam wpław bo pływają motorówki i obcinają głowy (nie wiem, czy jakieś kosy mają, czy coś).
Poszliśmy do aut i objechawszy ryneczek wyjechaliśmy wreszcie w dalszą drogę, w stronę Węgorzowa.